Urus, pierwszy super SUV

1

Pierwsze czteromiejscowe Lamborghini, to najprawdopodobniej najbardziej zasługujący na przynależność do segmentu Sport Utility Vehicle samochód na świecie. Ale czy wystarczająco dobry, żeby wozić na masce byka?

SUV-y są zwykle duże i ciężkie, choć powstało już wiele szybkich, które zasługują na dodatkowe „S” jak „Super” w akronimie. Bentley Bentayaga z silnikiem W12 TSI o pojemności 6 litrów i mocy 608 KM przyspiesza od 0-100 km/h w 4,1 sekundy, Porsche Cayenne Turbo S mające moc 550 KM, setkę osiąga w 4,8 s. Urus jest szybszy, czterolitrowe V8 daje muskularnemu bykowi moc 650 KM i wynik 3,6 sekundy do setki. Ma też największą prędkość maksymalną – ponad 300km/h. Jest na dodatek niski jak na SUV-a, 1,66 cm. Niższe w klasie jest tylko Porsche Macan – 1624 mm.

(…) „wybudowanie futurystycznego miasta na pustyni (w odniesieniu do Dubaiu – przyp. red.) nie jest już niemożliwe, odkąd uczyniono to możliwym, zbudowanie samochodu, który otwiera nowe drogi i możliwości, nie jest już niemożliwe, odkąd uczyniliśmy to możliwym”, tak Lamborghini reklamuje swoje najmłodsze dziecko. I uczyniło wiele, żeby slogan miał coś wspólnego z rzeczywistością. Urus ma aż sześć trybów jazdy, w tym wyścigowy, drogowy i terenowy.

„Lamborghini wreszcie przedstawiło kosztującego 200 tys. dolarów SUV-a. Jest niesamowity” – donosi agencja Bloomberg.

„Niepowtarzalna stylistyka tego auta sprawia, że będzie ono natychmiast rozpoznawalne na drodze” – zwiastuje brytyjski Auto Express.

Urus jest iście wyjątkowy, podobnie jak miejsce, w którym powstaje. To niesamowita Lamborghini Manifattura, która jest najprawdopodobniej najnowocześniejszą fabryką samochodów na świecie, urzeczywistnieniem produkcji w realiach przemysłu 4.0. Autonomiczne roboty przemysłowe komunikując się ze sobą dostarczają na linię produkcyjną kolejne komponenty.

A więc Urus to wspaniały SUV, ale czy wspaniałe Lamborghini?

Choć ma ostro zarysowane linie i agresywną sylwetkę, wygląda jak Toyota CH-R na sterydach i jest przy tym jak przerośnięty model Huracan z rozdziawioną szeroko i wykrzywioną paszczą. Urus nie ma nawet podnoszonych do góry drzwi, jak choćby Tesla X, która na dodatek, choć elektryczna i przez to zupełnie nieinteresująca, jest od Urusa szybsza.

A przecież Lamborghini to groźny byk, którego należy bać się ujeżdżać, potrzeba odwagi, żeby choćby na niego spojrzeć. Jest szalony i jako samochód drogowy pozbawiony praktycznego sensu. Tak przynajmniej było, zanim się zmieniło. Od lat marka należy do Audi, czyli tak naprawdę do Volkswagena. I o ile w Sant’Agata Bolognese nadal wiedzą wiedzą, jak zbudować mentalnie nieokiełznany samochód, o tyle w Wolfsburgu wiedzą, jak na samochodach zarabiać.

Richard Hammond recenzując Lamborghini Huracana, zwracał uwagę, że nie jest on wystarczająco wyjątkowy jak na Lambo, że nie stworzy najlepszego plakatu w pokoju nastolatka. Urus nie zmieni ściany w marzenie, bo Urus nie został zaprojektowany, żeby rozpalać wyobraźnię. Powstał, żeby się sprzedawać.

I we Włoszech nikt nawet nie próbuje udawać, że chodzi o coś innego. W minionym roku sprzedano 3,5 tys. samochodów z bykiem na masce. Urus ma sprawić, że wynik zostanie podwojony do 2019 roku. Największymi rynkami dla marki są obecnie Stany Zjednoczone, Japonia i Wielka Brytania. Władze spółki mają nadzieję, że Urus poprawi sprzedaż nie tylko na nich, ale przede wszystkim w Chinach. W 2016 roku kupiono tam tylko 188 samochodów, a Chińczycy lubią SUV-y i crossovery. Wejściem do nowego segmentu Lamborghini otwiera się też na kobiety, do tej pory, stanowią one zaledwie 5 proc. klientów tej marki.

Wizerunek Lamborghini będą więc tworzyć prawdziwe auta sportowe z silnikami V12, jak potężny Aventador, modele specjalne jak Centenario oraz prototypy, jak Cesto Elemento, zarabiać będą natomiast przede wszystkim SUV-y.

1 KOMENTARZ